Obserwując mecze Mistrzostw Europy w futbolu można wyciągnąć takie oto wnioski. Po pierwsze, właściwie wszyscy zawodnicy są świetnie przygotowani kondycyjnie. Po drugie, większość z nich jest dobra technicznie (a niektórzy są wręcz znakomici). Po trzecie, mecz wygrywa ta drużyna, która ma lepszy plan taktyczny i z większą konsekwencją go realizuje. Na boisku nie ma praktycznie miejsca na improwizację; wszyscy starają się odtwarzać schematy ćwiczone godzinami na zgrupowaniach.
W dodatku widać, że większość piłkarzy traktuje każdy mecz jako pracę, którą trzeba wykonać. Faktycznie, nie jest to dla nich praca nieprzyjemna, a zwycięstwo lub samo strzelenie bramki wywołują u futbolistów autentyczną radość. Niemniej, jest to tylko praca, którą można wykonać lepiej lub gorzej.
Na tym tle wyraźnie na plus wyróżnia się reprezentacja Islandii. Te chłopaki rzeczywiście lubią grać w piłkę! Oto jakże charakterystyczna scenka z 2. połowy meczu z Anglią. Anglicy cisną, ale Islandczykom udaje się przejąć piłkę i podać do jednego z graczy z przodu. Idzie piękna kontra, Islandczyk przebiega połowę boiska, wymija atakujących go obrońców, wbiega na pole karne i strzela – całkiem nieźle, ale bramkarz Joe Hart jednak wybija piłkę na korner. Myślę, że ogromna większość piłkarzy byłaby wściekła, albo przynajmniej mocno niezadowolona – no bo gol przecież nie padł! – ale nie nasz strzelec. (Sorry, nie nauczyłem się jeszcze nazwisk Islandczyków). Kamera dała zbliżenie na radosny uśmiech islandzkiego gracza. Facet po prostu był szczęśliwy, że może sobie pograć w piłkę i przeprowadzić taką akcję – co z tego, że nie całkiem udaną!
Myślę, że dzisiejszą drużynę Islandii można porównać z reprezentacją Polski z Mistrzostw Świata w 1974 roku. Wówczas Polacy też byli „ożywczym tchnieniem” na tle innych zespołów, młócących obowiązujące wtedy niezwykle nudne catenaccio, i swą radosną, pełną improwizacji grą po kolei odprawiali z kwitkiem teoretycznie znacznie lepsze reprezentacje.
Na obecnym Euro marzy mi się finał Polska-Islandia – wiem, wiem, że to bardzo mało realne... Ale gdyby jednak do niego doszło, wcale nie jestem pewien, komu będę kibicować – wesołym, pełnym inwencji Islandczykom, czy piłkarskim rzemieślnikom, ale przecież naszym?
Pisząc te słowa, świetnie zdaję sobie sprawę, co mogą pomyśleć o mnie wszyscy obecni tu hiperpatrioci ;)
A, i jeszcze jedno. Nie wiem, czy uświadamiacie sobie, że na meczu Islandia-Anglia na stadionie przebywało aż jakieś 10% populacji tego kraju? No bo tak: zgodnie z ocenami CIA całkowita liczba ludności Islandii wynosi obecnie 331,918 osób, a na mniej więcej połowie miejsc na trybunach – czyli na około 30 000 krzesełek – zasiadali Islandczycy! Wyobrażacie sobie, co by się działo, gdyby 10% populacji Polaków kibicowało na żywo naszej reprezentacji?... ;)