Tak jak przewidywałem, w finale Mistrzostw Świata w snookerze spotkali się Mark Selby i Ding Junhui. I – również zgodnie z mymi prognozami – zwyciężył ten pierwszy.
Ding rozpoczął mecz ogromnie stremowany. Być może ciążyła na nim świadomość, że był pierwszym Azjatą w historii, który dotarł do finału MŚ w snookerze. Tak czy inaczej, przegrał gładko pierwszych sześć frejmów praktycznie bez walki.
Przełom nastąpił w frejmie siódmym, szczęśliwie wygranym przez Dinga dzięki błędowi Selby'ego, który spudłował prostą niebieską bilę. Od tego momentu zaczęła się pogoń Chińczyka. Ding, który półfinał z Alanem McManusem rozegrał bardzo ofensywnie (wbił w nim aż siedem brejków 100-punktowych), dostosował się do gry taktycznej, narzuconej przez Selby'ego, i wcale nie był w niej gorszy od Marka. Nie tylko potrafił wychodzić ze snookerów ustawianych przez swego przeciwnika, ale i sam często gnębił Anglika takimi zagraniami. W ten sposób doprowadził nawet do stanu 7:8, ale pierwszy dzień zmagań zakończył przegrywając 7:10.
W drugim dniu trwała wyrównana gra taktyczna. Swą przewagę obronił Selby, wygrywając cały mecz 18:14. W ten sposób został Mistrzem Świata po raz drugi (poprzednio był nim dwa lata temu). Ciekawe jednak, jak potoczyłby się finał, gdyby Ding nie był aż tak spięty na samym początku?