Takie pytanie przyszło mi do głowy, kiedy oglądałem żeńską sztafetę biathlonową na Mistrzostwach Świata. No bo proszę sobie wyobrazić: od kilku lat mamy cztery, a w porywach nawet pięć biathlonistek na światowym poziomie, a nasza sztafeta stale wypada kiepściutko. Zawsze jedna albo dwie zawodniczki schrzanią strzelanie, biegają karne rundy, i sen o medalu pryska.
Tak było na Igrzyskach Olimpijskich w Vancouver (pisałem o tym tutaj), tak było na IO w Soczi, kiedy to Krystyna (wówczas Pałka, a obecnie Guzik) pudłowała na potęgę. Po fatalnym starcie Krysia w nieoficjalnych wypowiedziach sugerowała, że zawistna koleżanka (chodziło zapewne o rezerwową Paulinę Bobak) poprzestawiała jej urządzenia celownicze w karabinku.
Swoją drogą, któraś z tych pań musi mieć nieźle narypane w głowie. Albo Paulina – jeśli rzeczywiście z zazdrości rozregulowała karabinek – albo Krysia, jeśli rzucała bezpodstawne oskarżenia...
Na tegorocznych MŚ nasze zawodniczki na początku wypadały bardzo dobrze, a Weronika Nowakowska-Ziemniak wręcz rewelacyjnie (dwa medale!) No ale nadszedł bieg sztafetowy... Początek jak marzenie: po pierwszej zmianie, na której biegła Monika Hojnisz, nasze panie były na prowadzeniu! No i wtedy do roboty wzięła się Magda Gwizdoń: trzy karne rundy i spadek na miejsce pod koniec drugiej dziesiątki. Weronika i Krysia nie miały już o co walczyć. W sumie nasza sztafeta zajęła dopiero 13. miejsce.
Wiadomo, kobiety miewają swoje humory. Ale dlaczego sztafetę biathlonową regularnie zawalają tylko Polki?... Tak się zdarzyło nie tylko na IO czy MŚ, ale także na wszystkich tegorocznych startach naszej sztafety w Pucharze Świata. To prawda, żeńskie sztafety innych krajów też od czasu do czasu schrzanią swoje występy, ale... no właśnie – od czasu do czasu! A nasze panie regularnie!
Czy ktoś mógłby mi to wytłumaczyć?