Kiedy Agnieszka Radwańska przegrała finał Wimbledonu z Sereną Williams, niektórzy blogerzy zaczęli niezbyt mądrze podśmiewać się z jej przeciwniczki. A to, że Serena to nie Miss Williams, ale Mr. Williams, a to, że Agnieszka została zwyciężczynią kobiecej części Wimbledonu itp. Chodziło oczywiście o urodę, budowę i siłę Williamsówny.
Z kolei kiedy medal w rzucie młotem zdobyła w Londynie Anita Włodarczyk, nikt jakoś nie pokusił się o żarty na jej temat. A przecież jej uroda też nie jest szczególnie „kobieca” w powszechnie rozumianym sensie tego określenia.
Dlaczego tak się dzieje? Moim zdaniem odpowiedź jest prosta. Mamy do czynienia ze zwykłą hipokryzją. Anita to Polka, która dostarcza nam medali, i z niej śmiać się nie wolno, natomiast Serena jest „wraża” i pozbawia nasze panie sukcesów.
Za geny otrzymane – jak kto woli – od Boga lub natury nikt nie odpowiada, dlatego podśmiewanie się z czyjejś urody to humor w bardzo złym guście. Z pewnością doświadczyły go zarówno Serena, jak i Anita. Chwała im za to, że nie próbują maskować swych „niekobiecych” cech, ale wręcz zrobiły z nich atut i, rozwijając je, wykorzystały do odnoszenia sukcesów w sporcie.
Brawo Serena, brawo Anita!
Komentarze